wtorek, 20 listopada 2012

Very important


Kościół zamieniony na klasę szkolną, ławki zamiast stolików i podłoga zamiast krzeseł.
To tutaj dziesięcioosobowa grupa dzieci ma zajęcia wyrównawcze.
Szkoda tylko, że nie udało się tego wprowadzić po lekcjach. Piszę na tablicy cyfry i litery. 
Zamiast gąbki mam reklamówkę foliową. Moje dzieciaki przepisują. Każde z nich jest inne.
Lauda zatrzymała się na literce F i za żadne skarby nie wychodzi jej napisanie G i H.
Kręci się na ławce, myśli o niebieskich migdałach. Lauda: write! Tłumaczę jej po raz kolejny.
John ma poprawić koślawo napisane literki. Siedzi chwilę obrażony, bo przecież napisał wszystko i mógłby wyjść na przerwę. W końcu udaje się go nakłonić do pisania.
Na przerwach rozrabia, a tu szybko wykonuje swoją pracę. Trochę trzeba tylko popracować nad jakością.
Maruto już skończył i nawet powtórzył literki a na przerwę nie chce wychodzić. Zaczepia kolegów, którzy się uczą. Zawsze to ciekawsze zajęcie.
Sohan pisze literkę „i” bez kropki. Tłumaczę mu, że ta kropka jest very important (bardzo ważna). „Very important” powtarza Sohan jak echo, nie bardzo rozumiejąc, co do niego mówię.
Abram ma swoją wersję literek. Agatha ciągle myli literkę a (ej) z i (aj).
Dzieciom afrykańskim niełatwo zapamiętać literki. Nie jest to takie oczywiste.
Trzeba się natrudzić, by je czegoś nauczyć. Jednak lubię te lekcje.
Mają swój klimat.



Mała księżniczka


Mandalena niczym nie wyróżnia się spośród innych dzieci. Czarna skóra, krótko obcięte włosy, białe zęby, sukienka nie pierwszej świeżości. Tylko może mniej się uśmiecha.
Nie skacze dziś w sznura, nie gra w piłkę, woli rysować.
Jej smutna buzia jest dla mnie znakiem zapytania.

Tomek wynosi ciastka, pokruszone na kawałeczki, by dla każdego starczyło.
Dzieci rzucają się i biorą po kilka. Mandalena grzecznie bierze jeden okruszek, którym dzieli się ze mną. 
Z grzeczności nie odmawiam. Później dowiaduję się, że jest to dzisiaj jej jedyny posiłek.
Łzy napływają mi do oczu i czuję, że to nie jest sprawiedliwe. To już nie są „głodne dzieci”. To moja przyjaciółka Mandalena, która swojego pustego brzuszka nie zapełni okruszkiem ciastka. Jak zjawa zakrada się bezradność. Zarzuca mi na plecy swój ciemny płaszcz, który jest ciężki, jak ze stali.

Mała księżniczka daje mi jednak o wiele cenniejszą lekcję. Jej ośmioletnie serce udziela mi korepetycji z miłości. Nie pozostanę dłużna.

Z ministranta bierz przykład


Ministranci swoją postawą pokazują jak zachować się w czasie Eucharystii.
Niejeden z was uśmiechnie się, czytając to zdanie. Znamy realia. Często bywa tak, że każdy ministrant ma inaczej złożone ręce, obecność na tzw. służeniu pozostawia wiele do życzenia, nie mówiąc już o frekwencji w przystępowaniu do Komunii. Wszystko to się zmienia w okolicach kolędy, ponieważ jest to doskonała okazja, by zarobić trochę pieniędzy. No ewentualnie, gdy Ksiądz organizuje wyjazd na ferie w góry lub inny ciekawy wypad.

Jednakże w Zambii nikogo wyżej wymienione zdanie nie rozbawi.
Jestem pozytywnie zaskoczona, gdy to widzę.
Wchodzę do kościoła, trwa Różaniec. Służba liturgiczna ołtarza w nim uczestniczy.
Zaczyna się Msza Święta. Chłopcy wchodzą równiutko, przyklękają. Wszystko wygląda, jak od linijki. Ręce złożone jak do pacierza, przez całą Eucharystię. Po każdym zadaniu skłonienie głowy. Do Komunii przystępuje 100%.
Po czym wszyscy się modlą przed tabernakulum, klęcząc w jednym rzędzie.
Po skończonej Modlitwie wstają, skłaniają głowę i odchodzą na miejsca.
Siadają dopiero, kiedy Ksiądz skończy puryfikować naczynia liturgiczne i usiądzie.
Jeśli przyszedłbyś pierwszy raz do kościoła, nie miałbyś wątpliwości, jak należy się zachować. Przykład jak wymalowany.
Każdy chłopiec wie, że bycie ministrantem to nie lada zaszczyt.

czwartek, 15 listopada 2012

Codzienność oczami Boga


Wyobraź sobie, że jesteś w dołku. Jeszcze jakiś czas temu, tyle rzeczy cieszyło, a teraz?
Szara codzienność. Gdyby chociaż wziąć kredki czy farby i nadać jej trochę kolorów.
Tyle dobrych chęci spełzło na niczym. A poza tym, kiedy ostatnio usłyszałeś „dziękuję”?
Tyle robisz, a to i tak na nic.
Myślę, że każdy z nas czasem tak ma.
Skupia się na tym, co trudne, zamiast na Tym, który każdego dnia obdarowuje nas swoimi cudami. I nie ma znaczenia czy jesteś w Polsce czy w Afryce. A może w zupełnie innym miejscu świata.
Czasami przychodzą chmury i wszędzie są takie same: burzowe.

Nad Piotrem też wiszą chmury. Wyglądają, jakby miały zaraz spaść mu na głowę.
Jezioro wzburzone jak kipiące mleko, fale ogromne jak ściana wodospadu.
Piotr płynie, wraz z innymi uczniami, nie widząc drugiego brzegu.
Nagle patrzy: Jezus idzie. I to na dodatek po wodzie. Nie zanurza się, On kroczy
po jeziorze. Czy to aby na pewno Jezus? A może coś mi się wydaje?
-         Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie
-         Przyjdź!
Piotr zdobywa się na odwagę. Wystawia jedną nogę, potem drugą. Idzie. Ale… przecież
to niemożliwe! Te fale takie wielkie. Zaczyna tonąć…
Na jedną chwilę stracił z oczu Jezusa.
-         Panie ratuj!
-         Czemu zwątpiłeś, człowiecze małej wiary?
Dlaczego patrzysz na trudności, zamiast na cuda, które Ci daję?
To, że idziesz po wodzie, już jest cudem.

Panie: to prawda. Tak często zapominam o wdzięczności.
A cudem jest uśmiech Juni,; moi mali przyjaciele, poznani po drodze, którzy na mój widok krzyczą: „Hi Anna” i przychodzą się przywitać; Beatrice, Lucy, Agi i Mandalena, które zaraz
po przekroczeniu bramy oratorium, pytają o mnie i chcą rysować; John, który na zajęciach
ze mną jest grzeczny, mimo że rozrabianie ma we krwi; ptak, który zagląda mi do okna.

Codzienność, przeżywana z Tobą, nie potrzebuje zmieniać kolorów.
To Ty jesteś najlepszym Malarzem. Ty jesteś najlepszym Artystą mojego życia.
Czasem musisz włożyć mnie pod dłuto swojej Miłości, by ociosać to, co niepotrzebne.
Innym razem wymalowujesz uśmiech na mojej twarzy.
Słońce przegania chmury. W Twoich okularach widzę wszystko wyraźniej.

środa, 14 listopada 2012

Ani jednego znicza


1 listopada ulice są przepełnione, niczym studzienki burzowe w czasie ulewy.
Sznur samochodów w ślimaczym tempie zmierza w kierunku cmentarza.
Policjanci kierują ruchem, żeby nie było problemu z zaparkowaniem pojazdów.
Każdy się spieszy, jak do supermarketu na 5 minut przed zamknięciem.
Za chwilę całe rodziny spotkają się przy grobach swoich bliskich.
Zapalą znicze. Niektórzy odmówią krótką modlitwę.
Tak jest w Polsce.

A jak wygląda 1 listopada w Zambii.
Na ulicach także jest tłok. Kobiety z koszami owoców na głowach, jak co dzień pokonują tę samą trasę. Samochody przemieszczają się jeden za drugim w znajomym kierunku. Bynajmniej nie na cmentarz. Jak każdego dnia ludzie zdążają do pracy i do szkoły, no ewentualnie na rynek, by sprzedać swoje towary. Nie ma „public holiday”.
Wszystkich Świętych jest normalnym dniem, takim jak pozostałe.

Rano idziemy na Mszę. W kościele garstka ludzi. Potem ruszamy do swoich obowiązków.

Myślami przenoszę się do Polski na cmentarz o zmroku, gdzie pełno jest żółto – czerwonych światełek. Klimat zadumy i refleksji woła zaraz tęsknotę za krajem i bliskimi. Tęsknotę, która zagląda do moich oczu, wciska się do mojego nosa i drapie w gardle, chcąc wycisnąć łzy.

Wracam do Zambii. Na cmentarz mam okazję iść dzień później. W Dzień Zaduszny mamy Mszę Świętą właśnie w tym miejscu. Przechadzam się między grobami, w oczekiwaniu na Eucharystię, która się spóźnia. Towarzyszy mi zapach ziemi, zmieszanej z wodą wczorajszego pierwszego deszczu.
Nagrobki są różne. Niektóre betonowe, inne obsypane naturą. Wiele z nich nie odwiedzanych od dawna. Zadziwia mnie jedno. Nie widzę ani jednego znicza. Nie ma tu takiego zwyczaju.

Rozpoczyna się Msza Święta. Pogoda jesienna, zapach kwiatów sypanych w Boże Ciało
i ludzie ubrani na fioletowo.
Po Ewangelii wypominki: modlitwa za zmarłych jest.
To najważniejsze. Im znicze nie są potrzebne.