Wtorek ok. godz. 9.00: na naszą placówkę w Kabwe
docierają wyjątkowi goście: Dyrektor Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w
Warszawie
Ks. Roman
Wortolec i Ks. Maciej Makuła, odpowiedzialny za wolontariat.
Uczestniczymy we wspólnej Mszy Św. po polsku i ruszamy w drogę.
Kierunek:
Lufubu. Cel: spotkanie polskich wolontariuszy w Zambii i nakręcenie materiału
filmowego o ich pracy.
Po ok. 12 godzinnej podróży docieramy na miejsce. Zasiadamy
do kolacji, gdzie zostaje przedstawiony plan spotkania.
Jak się potem okazuje, dzień później plan przestaje już
obowiązywać.
Środa ok. południa: wygląda na to, że Bóg ma inny
plan na nasze spotkanie.
Z Warszawy otrzymujemy wiadomość o śmierci Ks. Feliksa
– najstarszego Salezjanina w SOMie. Wobec tego Ks. Dyrektor podejmuje decyzję o
powrocie do Polski. Gościmy go tylko przez jeden dzień.
Do Agaty i Ilony puka malaria. Chwilowo są więc wyłączone z
akcji.
Po południu udajemy się do Oratorium i tam spędzamy czas z dziećmi.
Dziewczynki szybko i sprawnie zaplatają warkoczyki z moich miękkich włosów,
wśród gier zaś króluje memo.
Wieczorem jedziemy na kolację do Kazembe. Ostatnią przed
wyjazdem Ks. Dyrektora
Czwartek: z kamerą w Lufubu. Udajemy się na spacer po
wiosce.
Zaglądamy do lufubiańskiej szkoły, a także do niektórych domów.
Robimy wywiady z miejscowymi ludźmi. We wszystkim towarzyszą
nam dzieci. Nie męczy ich dość długa droga i upał. Chcą być z nami.
Po obiedzie idziemy nad wodospad, położony w pobliżu.
Przechodzę z kamienia na kamień, nie spodziewając się niczego. Nagle Ks. Czesław, który już na dobre pływa w wodzie,
zaczyna mnie chlapać. Nie pozostaję dłużna.
Po chwili cała mokra ląduję również
w rzeczce. Kolejny raz odkrywam dziecko w sobie a mój głośny śmiech słychać
pewnie na drugim końcu Lufubu.
Chłodna woda orzeźwia po upalnym przedpołudniu.
Popołudnie również spędzamy nad wodospadem, jednak z kamerą.
Wchodzę na drzewo, potem na kamień, drugi kamień. Upss! Ląduję w wodzie. Tym razem nie planowanie.
Być mokrym dwa
razy jednego dnia? Bezcenne.
Wieczorem ognisko. Szlifuję swój angielski w rozmowie z
klerykiem salezjańskim Davidem. Po raz pierwszy mam okazję podzielić się
świadectwem swojego życia.
Niesamowite uczucie! Radość wypełnia mnie po brzegi.
Piątek: dzień skupienia. Idziemy na pobliską łączkę.
Ks. Maciej mówi krótkie nauczanie. Albo jesteś zimny albo gorący. Dlatego w życiu duchowym musimy uczyć się rozeznawania,
czego chce Pan Bóg. No właśnie: nasz plan już poprzestawiał.
Po refleksji uczestniczymy we Mszy Św. pod palmami i wracamy
na obiad.
Po południu idziemy na Drogę Krzyżową, a potem znów Bóg przestawia nasze plany.
Malaria puka po raz drugi: tym razem do Moniki i Krzyśka.
Ks. Czesław jedzie z nimi do szpitala.
My wieczorem mamy Adorację. Chcemy słuchać tego, co powie do
nas Bóg.
Przedtem wychodzę na dwór i patrzę w niebo. Tak wielu gwiazd
jeszcze nie widziałam.
Sobota: wodospad Tumba Tushi. Jedziemy trakiem
zapakowani z ponad setką dzieci.
Po drodze impreza. Dzieci śpiewają piosenki od
zambijskich hitów po kolędy. Całą drogę rozbrzmiewa ta muzyka.
Po dotarciu na miejsce odmawiamy Różaniec za wszystkich
darczyńców i już po chwili wspinamy się po skałkach. Jeszcze moment i przed
naszymi oczami rozciąga się widok jak
z pocztówki. Ogromne strumienie wody
spływające w dół. Wchodzę do środka. Ostrożnie przesuwam się po kamieniach. Ale
tak jest na początku. Potem zanurzam się w wodzie, skaczemy wraz z prądem,
pływamy i podziwiamy widoki.
Najlepszy mam widok, kiedy wchodzę na skałkę u ujścia
wodospadu.
Siedzę tam wraz z ok. 10 letnim Mwansą i śpiewamy "Takbwaba Uwabanga
Yesu". Jest pięknie.
Po południu ekipa z Mansy nas opuszcza. Wyjeżdża też Ks.
Maciej i Ilona.
Wieczorem jedziemy z Wiolką odwiedzić w szpitalu naszych
chorych.
Zajeżdżamy: ciemno. Nie ma prądu. Przechodząc między
oddziałami, czuję się jak
w szpitalu polowym w czasie wojny. Mijamy bramę z napisem, że szpital prowadzą misjonarki.
Kiedy wchodzimy na salę, gdzie leży Monika i Krzysiek, czuję że cywilizacja
do
nas wraca. Mają nawet telewizor. Wody w rurach jednak nie ma. I taki to jest
ten zambijski świat.
Niedziela: oficjalnie już po spotkaniu. Uczestniczymy
z Wiolką we Mszy Św., pomagamy w pracach domowych. A po południu Ks. Czesław
odbiera naszych chorych.
Zostaję sama na posterunku. Wchodzę do kaplicy. Słońce
zmierza ku zachodowi.
Siadam przed Jezusem i czuję, że to jest właśnie ta
chwila, której nie mogło zabraknąć.
To tu rodzą się pomysły. To tu wraca zapał.
To On daje siłę.
On, który wie, co robi, nawet jeśli przewraca wszystko do
góry nogami.
(Foto by Wiola)