sobota, 30 marca 2013

Najwyższa cena




Przyszli, żeby popatrzeć. To niecodzienne zjawisko. Jeszcze niedawno słyszeli, jak nauczał
w świątyni. Widzieli rozmnożenie chleba i uzdrowienie trędowatego.
Myśleli: pewnie prorok. A jednak skazaniec. Rozczarował wszystkich.

Idę wraz z tłumem. Nagrzana od słońca ziemia, raz po raz usuwa się spod nóg Skazańca.
Brak deszczu wznosi tumany kurzu, który dostaje się wszędzie: do oczu, do nosa i do ust.
Nie zwracam na to uwagi. Pod stopami czuję kamienie. Te same, które ranią Jego stopy.
Dochodzimy na szczyt. Nikt nie staje po Jego stronie. Stawiają krzyż. Rozciągają Jego ręce
 i nogi na nim.

Za chwilę będzie po wszystkim. Nie będzie już bólu. Umrze Bóg, a świat będzie toczył się dalej. Jednak to nie koniec. Zostaję z Nim sam na sam. Znika tłum.
I za moment już wiem, że On zrobił to dla mnie. Oddał wszystko, bo kocha do końca.
A ja? Jak często narzekam, że mam za ciężko, że przecież nie tak miało być, że nie mam siły.

Jezu naucz mnie, że w podążaniu za Tobą, żadna cena nie jest za wysoka.
Bo Ty zapłaciłeś za mnie najwyższą cenę.

poniedziałek, 25 marca 2013

Wszystkie palmy dla Jezusa



Szum palmowych gałązek
Muśniętych wiatrem
Gorących dni
Jerozolimski pył
Nie kłuje w oczy
Gdy nadchodzisz Ty

Pokorny Pan
Na oślęciu źrebicy
Przemierzasz główną z dróg
Ludzie ślą płaszcze
Krzyczą Hosanna
To przecież Król, nasz Bóg

Dziś pewnie byłoby
Trochę inaczej
Czerwony dywan wzdłuż
Tłum reporterów
Dziesiątki kamer
Rejestrowałoby każdy ruch

Jednak w Afryce
Wciąż ludzie prości
W dłoniach gałązki palm
Idą w procesji
Przy wtórze śpiewu
I bęben wtóruje w ten psalm

Potem w kościele
Trwa Eucharystia
By uczcić dzisiejszy dzień
Byś Ty był w centrum
A wszystko inne
To będzie jakby Twój cień


Zielone światło


15 - 18.03.2013

„Życzę Ci zielonych świateł na Twojej drodze” – dostałam kiedyś takie życzenia.
Doświadczam tego dziś dosłownie. Mam masę rzeczy do zrobienia przed wyjazdem
do Lusaki na spotkanie wolontariuszy z prowincji.
Muszę posprzątać, spakować się, zgrać zdjęcia. Z lekkim opóźnieniem wyjeżdżamy
na dworzec autobusowy i trafiamy na autobus, który jedzie właśnie teraz.
Dojeżdżamy do stolicy, idziemy w kierunku mini busa. Bus też właśnie jedzie, a nawet w krótkim czasie zapełniają się 2.
Trafić tak na autobus bez czekania, co więcej nie czekać nie wiadomo ile w niebieskim busie, to w Afryce nieczęsto się zdarza.
Mini busy jeżdżą bowiem, kiedy się zapełnią. Jak nie ma ludzi, bus na nich czeka.
Ile ludzi mieści się do takiego pojazdu? Nawet kilkanaście. Kierowcy chyba myślą,
że te samochody są z gumy. My na szczęście jedziemy tylko kawałeczek.
Docieramy na miejsce przed samą 18.00. Po zmroku lepiej nie wędrować po Lusace.
Na każdym kroku czuję, że Bóg nas prowadzi. Przekraczamy bramę i mamy kilka minut
do modlitw wieczornych i kolacji. Spotkanie czas zacząć.

Oprócz nas są tutaj jeszcze 2 Austriaczki, pracujące w Malawi i małżeństwo z Czech, które jest na misjach w Zimbabwe.
Dziś wieczorem każdy ma okazję powiedzieć coś o sobie, a potem wspólnie oglądamy film: Human Expierience. Film, który opowiada o Amerykanach, którzy chcieli doświadczyć tego, jak żyją najbiedniejsi. Tak więc przez miesiąc żyją jak bezdomni, pracują w ośrodku dla dzieci niepełnosprawnych, wybierają się do Ghany, gdzie m. in. spotykają trędowatych
i chorych na Aids.

W sobotę od rana już bardziej intensywnie. Mamy okazję wymienić swoje doświadczenia, przedstawić prezentację swojej pracy i podładować akumulatorki na kolejne miesiące naszej misji.
Po obiedzie rozgrywamy mecz koszykówki. Walka jest zacięta. Nikt nie chce się poddać.
Ks. Bosko mawiał, że „jaki jesteś na boisku, taki w życiu”. Gdzieś indziej wyczytałam,
że „posiadamy w sobie dużo więcej możliwości niż o tym wiemy”. Tak więc moje strzelone kosze, motywują mnie do stawiania czoła misyjnym trudnościom.

W niedzielę Ksiądz Antonio zabiera nas na farmę krokodyli. Jest ich tutaj całkiem sporo. Można spotkać małe osobniki ale także największego, który waży ponad tonę. Oglądamy również węże oraz robimy sesję zdjęciową z pytonem na szyi. Jest tutaj też basen.
Tym razem jednak nikt nie skusił się, by popływać. 
Uwieńczeniem dnia jest grill, a następnie kolejny film: The Ultimate Gift (Bezcenny dar)
Film, który pokazuje, jak wiele darów jest w naszym życiu, darów których tak często
nie dostrzegamy.






Spotkanie kończy się poniedziałkowym obiadem, potem mamy czas dla siebie.
Wybieramy się do miasta a także odwiedzamy Wiolkę i Monikę, ciesząc się wspólnie
z okazji pół roku naszego pobytu w Zambii.

sobota, 9 marca 2013

Do góry nogami

Wtorek ok. godz. 9.00: na naszą placówkę w Kabwe docierają wyjątkowi goście: Dyrektor Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie
Ks. Roman Wortolec i Ks. Maciej Makuła, odpowiedzialny za wolontariat.
Uczestniczymy we wspólnej Mszy Św. po polsku i ruszamy w drogę.
Kierunek: Lufubu. Cel: spotkanie polskich wolontariuszy w Zambii i nakręcenie materiału filmowego o ich pracy.
Po ok. 12 godzinnej podróży docieramy na miejsce. Zasiadamy do kolacji, gdzie zostaje przedstawiony plan spotkania.
Jak się potem okazuje, dzień później plan przestaje już obowiązywać.

Środa ok. południa: wygląda na to, że Bóg ma inny plan na nasze spotkanie.
Z Warszawy otrzymujemy wiadomość o śmierci Ks. Feliksa – najstarszego Salezjanina w SOMie. Wobec tego Ks. Dyrektor podejmuje decyzję o powrocie do Polski. Gościmy go tylko przez jeden dzień.
Do Agaty i Ilony puka malaria. Chwilowo są więc wyłączone z akcji.
Po południu udajemy się do Oratorium i tam spędzamy czas z dziećmi. Dziewczynki szybko i sprawnie zaplatają warkoczyki z moich miękkich włosów, wśród gier zaś króluje memo.
Wieczorem jedziemy na kolację do Kazembe. Ostatnią przed wyjazdem Ks. Dyrektora

Czwartek: z kamerą w Lufubu. Udajemy się na spacer po wiosce.
Zaglądamy do lufubiańskiej szkoły, a także do niektórych domów.
Robimy wywiady z miejscowymi ludźmi. We wszystkim towarzyszą nam dzieci. Nie męczy ich dość długa droga i upał. Chcą być z nami.



Po obiedzie idziemy nad wodospad, położony w pobliżu. Przechodzę z kamienia na kamień, nie spodziewając się niczego. Nagle Ks. Czesław, który już na dobre pływa w wodzie, zaczyna mnie chlapać. Nie pozostaję dłużna.
Po chwili cała mokra ląduję również w rzeczce. Kolejny raz odkrywam dziecko w sobie a mój głośny śmiech słychać pewnie na drugim końcu Lufubu.
Chłodna woda orzeźwia po upalnym przedpołudniu.


Popołudnie również spędzamy nad wodospadem, jednak z kamerą. Wchodzę na drzewo, potem na kamień, drugi kamień. Upss! Ląduję w wodzie. Tym razem nie planowanie.
Być mokrym dwa razy jednego dnia? Bezcenne.

Wieczorem ognisko. Szlifuję swój angielski w rozmowie z klerykiem salezjańskim Davidem. Po raz pierwszy mam okazję podzielić się świadectwem swojego życia.
Niesamowite uczucie! Radość wypełnia mnie po brzegi.

Piątek: dzień skupienia. Idziemy na pobliską łączkę. Ks. Maciej mówi krótkie nauczanie. Albo jesteś zimny albo gorący. Dlatego w życiu duchowym musimy uczyć się rozeznawania, czego chce Pan Bóg. No właśnie: nasz plan już poprzestawiał.
Po refleksji uczestniczymy we Mszy Św. pod palmami i wracamy na obiad.

Po południu idziemy na Drogę  Krzyżową, a potem znów Bóg przestawia nasze plany.
Malaria puka po raz drugi: tym razem do Moniki i Krzyśka. Ks. Czesław jedzie z nimi do szpitala.
My wieczorem mamy Adorację. Chcemy słuchać tego, co powie do nas Bóg.
Przedtem wychodzę na dwór i patrzę w niebo. Tak wielu gwiazd jeszcze nie widziałam.

Sobota: wodospad Tumba Tushi. Jedziemy trakiem zapakowani z ponad setką dzieci.
Po drodze impreza. Dzieci śpiewają piosenki od zambijskich hitów po kolędy. Całą drogę rozbrzmiewa ta muzyka.
Po dotarciu na miejsce odmawiamy Różaniec za wszystkich darczyńców i już po chwili wspinamy się po skałkach. Jeszcze moment i przed naszymi oczami rozciąga się widok jak
z pocztówki. Ogromne strumienie wody spływające w dół. Wchodzę do środka. Ostrożnie przesuwam się po kamieniach. Ale tak jest na początku. Potem zanurzam się w wodzie, skaczemy wraz z prądem, pływamy i podziwiamy widoki.
Najlepszy mam widok, kiedy wchodzę na skałkę u ujścia wodospadu.
Siedzę tam wraz z ok. 10 letnim Mwansą i śpiewamy "Takbwaba Uwabanga Yesu". Jest pięknie.

Po południu ekipa z Mansy nas opuszcza. Wyjeżdża też Ks. Maciej i Ilona.
Wieczorem jedziemy z Wiolką odwiedzić w szpitalu naszych chorych.
Zajeżdżamy: ciemno. Nie ma prądu. Przechodząc między oddziałami, czuję się jak
w szpitalu polowym w czasie wojny. Mijamy bramę z napisem, że szpital prowadzą misjonarki. Kiedy wchodzimy na salę, gdzie leży Monika i Krzysiek, czuję że cywilizacja
do nas wraca. Mają nawet telewizor. Wody w rurach jednak nie ma. I taki to jest ten zambijski świat.

Niedziela: oficjalnie już po spotkaniu. Uczestniczymy z Wiolką we Mszy Św., pomagamy w pracach domowych. A po południu Ks. Czesław odbiera naszych chorych.
Zostaję sama na posterunku. Wchodzę do kaplicy. Słońce zmierza ku zachodowi. 



Siadam przed Jezusem i czuję, że to jest właśnie ta chwila, której nie mogło zabraknąć.
To tu rodzą się pomysły. To tu wraca zapał. To On daje siłę.
On, który wie, co robi, nawet jeśli przewraca wszystko do góry nogami.

(Foto by Wiola)