Przyszli, żeby popatrzeć. To niecodzienne zjawisko. Jeszcze
niedawno słyszeli, jak nauczał
w świątyni. Widzieli rozmnożenie chleba i uzdrowienie
trędowatego.
Myśleli: pewnie prorok. A jednak skazaniec. Rozczarował wszystkich.
Myśleli: pewnie prorok. A jednak skazaniec. Rozczarował wszystkich.
Idę wraz z tłumem. Nagrzana od słońca ziemia, raz po raz
usuwa się spod nóg Skazańca.
Brak deszczu wznosi tumany kurzu, który dostaje się
wszędzie: do oczu, do nosa i do ust.
Nie zwracam na to uwagi. Pod stopami czuję kamienie. Te
same, które ranią Jego stopy.
Dochodzimy na szczyt. Nikt nie staje po Jego stronie.
Stawiają krzyż. Rozciągają Jego ręce
i nogi na nim.
Za chwilę będzie po wszystkim. Nie będzie już bólu. Umrze
Bóg, a świat będzie toczył się dalej. Jednak to nie koniec. Zostaję z Nim sam
na sam. Znika tłum.
I za moment już wiem, że On zrobił to dla mnie. Oddał
wszystko, bo kocha do końca.
A ja? Jak często narzekam, że mam za ciężko, że przecież nie
tak miało być, że nie mam siły.
Jezu naucz mnie, że w podążaniu za Tobą, żadna cena nie jest
za wysoka.
Bo Ty zapłaciłeś za mnie najwyższą cenę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz