piątek, 21 września 2012

Step by step in Zambia


20.09.2012

Dzisiaj mam okazję pierwszy raz spróbować n’shimy. N’shima to danie złożone z mąki kukurydzianej, którą gotuje się tak długo, aż będzie miała w miarę stałą konsystencję. Wyglądem i smakiem przypomina trochę sklejony ryż. Każdy doprawia ją sobie według uznania. Obok mnie siedzi afrykański ksiądz. Podkłada sobie sztućce pod talerz, tak aby wygodnie jadło mu się ręką. Zagniata nią n’shimę oraz dodatki i wkłada to do ust. Mam nadzieję, że kiedyś spróbuję jeść ją  właśnie tak. Dzisiaj jednak decyduję się na sztućce, tak jak pozostali.
Wybieramy się do miasta. Idąc przyglądam się „przydrożnym sklepom pod chmurką”. Można tam kupić fotele, kolumny a na przydrożnym rynku jest jeszcze większy wybór:od wyżej wspomnianych foteli do ubrań, chiteng, kosmetyków. Są też tacy, którzy rozkładają się na chodniku obok sklepów. Nikt ich stąd nie wygania. Można mieć sklep w budynku lub na zewnątrz.
Po drodze mijamy kozę uwiązaną przed sklepem. W Polsce przed sklepem uwiązuje się psy. Tu można pozwolić odpocząć swojej kozie. Okazuje się, że są w mieście przejścia
dla pieszych. Niewyraźne, bo pewnie malowane dość dawno pasy, którymi i tak mało kto się przejmuje. Bo większość niezależnie od tego czy przejście dla pieszych jest, czy nie ma, przechodzi przez ulicę, tam gdzie chce.  Jak to się mówi: „This is Africa”.
Po południu zaglądamy do kościoła, gdzie ksiądz Andrzej udziela chrztu. 


Samej ceremonii nie mamy okazji obejrzeć. Okazuje się jednak, że oprócz chrztu udzielany jest jeszcze sakrament małżeństwa. Nowożeńcy podają sobie dłonie i powtarzają słowa przysięgi. Natomiast ich przyjaciele po zawarciu sakramentu wyrażają swoją radość przez indiańskie okrzyki. Wszystko to dzieje się na Mszy Świętej. 


Czy wyobrażacie sobie afrykańskie śpiewy? Mimo braku instrumentów, świetnie im to wychodzi. Kantor zaczyna, ludzie się włączają, a pod koniec każdej piosenki naturalnie wyciszają się, jak na płycie. Ci, którzy chcą klaszczą w rytm muzyki. Msza Święta i śpiewy są w języku chibemba.
Obserwujemy procesję z darami. W Polsce na takiej procesji ludzie niosą ampułki, kielich, hostię, czasem Pismo Święte lub szaty liturgiczne przy większych uroczystościach. Bardziej kreatywni, w czasie rekolekcji wprowadzają bardziej oryginalne dary. A tutaj? Większość uczestników procesji z darami niesie paczuszki. Niestety nie znam ich zawartości. Domyślam się, że są to artykuły przydatne misjonarzowi.
Największe wrażenie robi na mnie jednak skrzynka coca coli i żywa kura, która już wcześniej daje o sobie znać głośnym gdakaniem.


Wieczorem, razem ze wspólnotą z naszej placówki mamy spotkanie integracyjne.
Spotkanie przy ciastkach, polskich pierniczkach, przywiezionych przez Tomka i coca coli przyniesionej 
w darach. I tak „step by step” – krok po kroku poznajemy Zambię i jej kulturę.

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niech Ci się tam wiedzie Aniu :) Czekam na kolejne notki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Intrygujące jest to, jak opisujesz tamtejszą mszę świętą- zwłaszcza towarzyszące jej śpiewy. :)
    To musi brzmieć pięknie i radośnie- w końcu msza, to nie tylko upamiętnienie ofiary Syna Bożego, ale również niesamowite i bliskie spotkanie z Bogiem. :)

    OdpowiedzUsuń