17. 02. 2013
Wsiadam na statek nadziei i zmierzam do portu o nazwie cierpliwość.
Kolejny raz, okazuje się, że ta wyprawa jest niełatwa.
Wsiadam na statek nadziei i zmierzam do portu o nazwie cierpliwość.
Kolejny raz, okazuje się, że ta wyprawa jest niełatwa.
Czuję się jak marynarz na wzburzonym morzu, podczas sztormu.
Czasami mam wrażenie, że statek się przewróci i moje pragnienie znalezienia
tej, jakże pożądanej cechy, utonie. Jeślibyś pomyślał: „Co w tym trudnego? 3
wdechy i gotowe” - byłbyś w błędzie.
Wiele razy widzę mój port na horyzoncie. Wydaje mi się, że już jestem na miejscu,
ale potem pojawia się zakręt i mój cel niknie w oddali.
Nie poddaję się i nadal płynę.
Myślisz może: jak to na misjach można nie mieć cierpliwości?
Ano można. Można jej szukać. Można ją chwytać i tracić, jak motyla.
Jednego dnia będzie to bułka z masłem, innego góra nie do
przebycia.
Kiedy kolejny raz próbuję wytłumaczyć coś dzieciom, które
znają tylko bemba, to czuję się, jakby zaraz miało nastąpić trzęsienie ziemi.
Kiedy szukam sposobów, by przekazać wiedzę, czuję się,
jakbym zdawała kolejny egzamin. Tym razem z życia.
Kiedy kolejny raz muszę szukać skakanek po całym oratorium,
mimo że prosiłam,
aby wróciły na miejsce, to mam w sobie wulkan.
aby wróciły na miejsce, to mam w sobie wulkan.
Posadzka w kaplicy jest niemym świadkiem mojej modlitwy.
Jednak bywa tak, że wchodzę na zielone pastwiska. Wiatr
cichnie, chmury znikają
i wychodzi słońce.
i wychodzi słońce.
Gdy Mandalena siada koło mnie w kościele, mimo że była na
mnie obrażona, czuję się, jak w letni, słoneczny dzień.
Gdy Beatrice przytula się do mnie i mówi: „tęskniłam za
Tobą” to świat się do mnie uśmiecha.
Gdy widzę radość Chandy, bo jest szansa, że będę na jej
urodzinach, to wszystko wiruje
i nabiera barw.
i nabiera barw.
Tak to jest z cierpliwością. Raz gubi się, raz znajduje, by
za chwilę znów wyruszyć na jej poszukiwanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz