poniedziałek, 18 lutego 2013

O cierpliwości


17. 02. 2013 

Wsiadam na statek nadziei i zmierzam do portu o nazwie cierpliwość.
Kolejny raz, okazuje się, że ta wyprawa jest niełatwa.
Czuję się jak marynarz na wzburzonym morzu, podczas sztormu. Czasami mam wrażenie, że statek się przewróci i moje pragnienie znalezienia tej, jakże pożądanej cechy, utonie. Jeślibyś pomyślał: „Co w tym trudnego? 3 wdechy i gotowe” - byłbyś w błędzie.

Wiele razy widzę mój port na horyzoncie. Wydaje mi się, że już jestem na miejscu,
ale potem pojawia się zakręt i mój cel niknie w oddali.
Nie poddaję się i nadal płynę.
Myślisz może: jak to na misjach można nie mieć cierpliwości? Ano można. Można jej szukać. Można ją chwytać i tracić, jak motyla.
Jednego dnia będzie to bułka z masłem, innego góra nie do przebycia.

Kiedy kolejny raz próbuję wytłumaczyć coś dzieciom, które znają tylko bemba, to czuję się, jakby zaraz miało nastąpić trzęsienie ziemi.
Kiedy szukam sposobów, by przekazać wiedzę, czuję się, jakbym zdawała kolejny egzamin. Tym razem z życia.
Kiedy kolejny raz muszę szukać skakanek po całym oratorium, mimo że prosiłam,
aby wróciły na miejsce, to mam w sobie wulkan.
Posadzka w kaplicy jest niemym świadkiem mojej modlitwy.

Jednak bywa tak, że wchodzę na zielone pastwiska. Wiatr cichnie, chmury znikają
i wychodzi słońce.
Gdy Mandalena siada koło mnie w kościele, mimo że była na mnie obrażona, czuję się, jak w letni, słoneczny dzień.
Gdy Beatrice przytula się do mnie i mówi: „tęskniłam za Tobą” to świat się do mnie uśmiecha.
Gdy widzę radość Chandy, bo jest szansa, że będę na jej urodzinach, to wszystko wiruje
i nabiera barw.

Tak to jest z cierpliwością. Raz gubi się, raz znajduje, by za chwilę znów wyruszyć na jej poszukiwanie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz