Budzę się w nocy, a wokół mnie
całkowita ciemność. Żadne ze świateł na dworze
się nie pali. No tak: nie ma prądu. Patrzę na mój telefon, który naładował się do 85%.
się nie pali. No tak: nie ma prądu. Patrzę na mój telefon, który naładował się do 85%.
Przypuszczalnie prąd zniknął
jeszcze przed północą. Ciekawe czy do rana wróci?
Godz. 6.30. Za oknami wciąż
szarówka. Niewiele światła przeciska się przez moje odsłonięte już szyby. Dzień
ociąga się z nadejściem, elektryczności też nadal brak.
Gdy wracam z Makululu, światło
jest: ale tylko jedna faza. Tak więc połowa domu żyje
w zasięgu prądu, połowa nie.
Internetu też nie widać, nawet po obiedzie, gdy prąd wraca całkowicie.
Reszta dnia bez zmian. Wychodzę
do oratorium, gdzie jak zwykle królują malowanki
i puzzle. Czas mija szybko, bo o
16.30 wspólną modlitwą, kończymy zabawę.
Pół godziny później przenosimy
się do kościoła, gdzie mamy Mszę Św. wraz z nowenną
do Maryi Wspomożycielki. Wewnątrz
kilka żarówek, które ledwie się tlą.
W drodze powrotnej zachodzę do
sklepu. Można powiedzieć, że to taki nasz sklepik osiedlowy. Ludzie kłębią się
wokół, jak po świeże bułeczki. Za chwilę zamykają.
Gaśnie światło. To raczej nie
znak zamknięcia. Coś czuję, że prąd znowu bawi się z nami
w chowanego.
Nie mylę się. Po moim powrocie na
placówkę, żadne ze świateł nie chce się zapalić.
Tym sposobem mamy kolację przy świecach. Bez pieczonych tostów, z
zimnym kurczakiem i ziemniakami z obiadu, bez ciepłej herbaty.
Różaniec odmawiamy w
ciemnościach.
Myślę sobie: prawdziwy misyjny
dzień. Z warunkami, jakie wielu ludzi ma na co dzień.
Bez prądu i ciepłej wody. Ta z
kolei nie zdążyła się nagrzać.
Myję się w misce i korzystając z okazji, kładę się wcześniej spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz