sobota, 9 marca 2013

Do góry nogami

Wtorek ok. godz. 9.00: na naszą placówkę w Kabwe docierają wyjątkowi goście: Dyrektor Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie
Ks. Roman Wortolec i Ks. Maciej Makuła, odpowiedzialny za wolontariat.
Uczestniczymy we wspólnej Mszy Św. po polsku i ruszamy w drogę.
Kierunek: Lufubu. Cel: spotkanie polskich wolontariuszy w Zambii i nakręcenie materiału filmowego o ich pracy.
Po ok. 12 godzinnej podróży docieramy na miejsce. Zasiadamy do kolacji, gdzie zostaje przedstawiony plan spotkania.
Jak się potem okazuje, dzień później plan przestaje już obowiązywać.

Środa ok. południa: wygląda na to, że Bóg ma inny plan na nasze spotkanie.
Z Warszawy otrzymujemy wiadomość o śmierci Ks. Feliksa – najstarszego Salezjanina w SOMie. Wobec tego Ks. Dyrektor podejmuje decyzję o powrocie do Polski. Gościmy go tylko przez jeden dzień.
Do Agaty i Ilony puka malaria. Chwilowo są więc wyłączone z akcji.
Po południu udajemy się do Oratorium i tam spędzamy czas z dziećmi. Dziewczynki szybko i sprawnie zaplatają warkoczyki z moich miękkich włosów, wśród gier zaś króluje memo.
Wieczorem jedziemy na kolację do Kazembe. Ostatnią przed wyjazdem Ks. Dyrektora

Czwartek: z kamerą w Lufubu. Udajemy się na spacer po wiosce.
Zaglądamy do lufubiańskiej szkoły, a także do niektórych domów.
Robimy wywiady z miejscowymi ludźmi. We wszystkim towarzyszą nam dzieci. Nie męczy ich dość długa droga i upał. Chcą być z nami.



Po obiedzie idziemy nad wodospad, położony w pobliżu. Przechodzę z kamienia na kamień, nie spodziewając się niczego. Nagle Ks. Czesław, który już na dobre pływa w wodzie, zaczyna mnie chlapać. Nie pozostaję dłużna.
Po chwili cała mokra ląduję również w rzeczce. Kolejny raz odkrywam dziecko w sobie a mój głośny śmiech słychać pewnie na drugim końcu Lufubu.
Chłodna woda orzeźwia po upalnym przedpołudniu.


Popołudnie również spędzamy nad wodospadem, jednak z kamerą. Wchodzę na drzewo, potem na kamień, drugi kamień. Upss! Ląduję w wodzie. Tym razem nie planowanie.
Być mokrym dwa razy jednego dnia? Bezcenne.

Wieczorem ognisko. Szlifuję swój angielski w rozmowie z klerykiem salezjańskim Davidem. Po raz pierwszy mam okazję podzielić się świadectwem swojego życia.
Niesamowite uczucie! Radość wypełnia mnie po brzegi.

Piątek: dzień skupienia. Idziemy na pobliską łączkę. Ks. Maciej mówi krótkie nauczanie. Albo jesteś zimny albo gorący. Dlatego w życiu duchowym musimy uczyć się rozeznawania, czego chce Pan Bóg. No właśnie: nasz plan już poprzestawiał.
Po refleksji uczestniczymy we Mszy Św. pod palmami i wracamy na obiad.

Po południu idziemy na Drogę  Krzyżową, a potem znów Bóg przestawia nasze plany.
Malaria puka po raz drugi: tym razem do Moniki i Krzyśka. Ks. Czesław jedzie z nimi do szpitala.
My wieczorem mamy Adorację. Chcemy słuchać tego, co powie do nas Bóg.
Przedtem wychodzę na dwór i patrzę w niebo. Tak wielu gwiazd jeszcze nie widziałam.

Sobota: wodospad Tumba Tushi. Jedziemy trakiem zapakowani z ponad setką dzieci.
Po drodze impreza. Dzieci śpiewają piosenki od zambijskich hitów po kolędy. Całą drogę rozbrzmiewa ta muzyka.
Po dotarciu na miejsce odmawiamy Różaniec za wszystkich darczyńców i już po chwili wspinamy się po skałkach. Jeszcze moment i przed naszymi oczami rozciąga się widok jak
z pocztówki. Ogromne strumienie wody spływające w dół. Wchodzę do środka. Ostrożnie przesuwam się po kamieniach. Ale tak jest na początku. Potem zanurzam się w wodzie, skaczemy wraz z prądem, pływamy i podziwiamy widoki.
Najlepszy mam widok, kiedy wchodzę na skałkę u ujścia wodospadu.
Siedzę tam wraz z ok. 10 letnim Mwansą i śpiewamy "Takbwaba Uwabanga Yesu". Jest pięknie.

Po południu ekipa z Mansy nas opuszcza. Wyjeżdża też Ks. Maciej i Ilona.
Wieczorem jedziemy z Wiolką odwiedzić w szpitalu naszych chorych.
Zajeżdżamy: ciemno. Nie ma prądu. Przechodząc między oddziałami, czuję się jak
w szpitalu polowym w czasie wojny. Mijamy bramę z napisem, że szpital prowadzą misjonarki. Kiedy wchodzimy na salę, gdzie leży Monika i Krzysiek, czuję że cywilizacja
do nas wraca. Mają nawet telewizor. Wody w rurach jednak nie ma. I taki to jest ten zambijski świat.

Niedziela: oficjalnie już po spotkaniu. Uczestniczymy z Wiolką we Mszy Św., pomagamy w pracach domowych. A po południu Ks. Czesław odbiera naszych chorych.
Zostaję sama na posterunku. Wchodzę do kaplicy. Słońce zmierza ku zachodowi. 



Siadam przed Jezusem i czuję, że to jest właśnie ta chwila, której nie mogło zabraknąć.
To tu rodzą się pomysły. To tu wraca zapał. To On daje siłę.
On, który wie, co robi, nawet jeśli przewraca wszystko do góry nogami.

(Foto by Wiola)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz