niedziela, 21 kwietnia 2013

Dla vipów

5. 04. 2013


Dojeżdżamy do Dar – es – Salam. Po godzinie jeżdżenia po mieście, udaje się nam znaleźć tani hostel. Już dawno tak bardzo nie cieszyłam się z zimnej wody jak dzisiaj. Ważne, ze mokra. Po 2 dniach w pociągu to prawdziwy raj.

Następnego dnia idziemy zorientować się odnośnie promu na Zanzibar. Trafiamy na człowieka, który staje się naszym przewodnikiem. Richard ma brata w Polsce, więc bardzo chętnie oprowadza grupę Polaków po mieście i pomaga im kupić bilety na prom. Tylko jedno jest podejrzane: jakieś drogie te bilety.
Mamy się stawić godzinę przed odpłynięciem promu.
„Polish time: 11.00
African time: 11.15 will be ok.” - mówi do nas sprzedawca biletów.
Z przechadzki wracamy o 11.45, czyli African time zrozumieliśmy dosłownie.
Jakiś mężczyzna bierze nasze bagaże i prowadzi nas na statek.
Wchodzimy do środka. Mijamy pierwszą kabinę i wchodzimy na piętro. Tam: obite skórą kanapy i fotele. Kabina dla vipów. I wszystko jasne dlaczego to tyle kosztowało.
Chcąc nie chcąc: po raz pierwszy w życiu jestem vipem. Obchodzą się z nami jak z jajkiem. Po kilka razy pytają, czy czegoś nam potrzeba. Są jednak też plusy tej sytuacji: mamy możliwość wyjścia na dziób. Niesamowite uczucie.



Po 3 godzinach podróży, wysiadamy na Zanzibarze. Wiza wbita w paszport i ruszamy. Znajdujemy guest house i wychodzimy na miasto. Spotykamy okolicznych artystów, którzy sprzedają swoje obrazy. Wchodzimy do sklepu, który tak naprawdę jest domem kobiety, która szyje sukienki, spódnice i spodnie a potem je sprzedaje. Kupujemy herbatki smakowe i przyprawy. Próbujemy też kokosa, zaczynając od wypicia z niego mleka. Degustujemy też sok z trzciny cukrowej. Wrażeń tyle, co w kalejdoskopie. Zmęczeni ale zadowoleni wracamy na nocleg. Przed nami kolejne 9 dni na wyspie

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz