środa, 17 lipca 2013

Drugi dom


Każdego popołudnia, tupot dziecięcych stóp, układa się w bieg skracający dystans 
między bramą a oratorium.
Każdego popołudnia dziecięce gardła wydają z siebie gromki śmiech.
Każdego popołudnia z tych gardeł wydobywają się głosy, układające się w prośbę: kredki, farby, puzzle, memo, piłka, skakanka.

Czasem jest ich kilka, czasem kilkanaśnie, nieraz około pięćdziesięciu, a przy okazji większych imprez nawet ponad setka. Czekoladowa skóra, czarne oczy, włosy splecione
w warkoczyki, krótko obcięte lub układające się w rozwichrzone czuprynki i wielkie uśmiechy, pokazujące białe zęby. To nasze dzieci.
Jedne przychodzą tu już od dawna, jak Beatrice, Agi, Lucy, Taonga, Mandalena, Malekani, Mupula, Puka. 

  
Niektóre trochę krócej jak Charles, Florence, Innocent czy Kelvin. 


A są takie, które znamy od kilkunastu dni, jak Julias. Każde z nich ma swoją historię. 
Każde z nich jest wyjątkowe. 


Beaty, która troszczy się o swoje siostry i gdy daję coś jej, nie mogę ich pominąć. 
Lucy, która gdy mnie widzi, rzuca mi się na szyję. 
Manda, która zawsze próbuje coś załatwić, np. czekoladę lub naklejki. 
Memory, która gdy przychodzi, chce ze mną czytać, mimo że jest to dla niej nie lada wyzwanie, by z literek skleić słowo.


Innocent, którego angielski ogranicza się do „yes” oraz Julias, który ma swój własny angielski i muszę zgadywać, co chce do mnie powiedzieć.
Charles, którego trzeba było utemperować i teraz jest przykładem, niczym naostrzony ołówek dla ucznia.
Mupula, który już nie naburmusza się tak często, jak przedtem.
Puka, który już nie zachowuje się jak nakręcony, ale potrafi usiedzieć spokojnie 
nad rysunkiem, w który wkłada sporo wysiłku. 


10 miesięcy temu, było tu tylko oratorium dla młodzieży.
10 miesięcy temu, jedynie w niedzielę przychodziła mała grupka dzieci, ciekawych kim są 
ci dwoje białych.
Dzieci, które otwierały szeroko oczy na widok kredek i bloków.
Dzieci, dla których otrzymanie naklejki było wielkim świętem.
10 miesięcy temu narodziło się nasze "junior oratory". 
Wśród 2 walizek przyborów szkolnych, zawierających kilka bloków, pudełek kredek,  plasteliny, farb, 5 skakanek i kilka piłek
Dziś możemy spotykać się z naszymi dziećmi codziennie.
Dziś nie musimy martwić się o przybory szkolne, bo mamy je dzięki dobrym sercom 
ludzi z Polski, Niemiec i Anglii.
Dziś mogę dziękować Bogu, że mnie tu przysłał.

 
Mundurki szkolne połyskują w promieniach zachodzącego słońca. Mundurki, które często są wytarte, poobrywane i brudne. 
To uczniowie, którzy nie spieszyli się do domu. Swoje kroki skierowali prosto do oratorium. 


Patrzę na nich i czuję, że radość rozsadza mnie od środka, jak dynamit. To nasze dzieci. Dzieci, dla których nieraz czuję się mamą.
Kłócą się, które z nich ma trzymać mnie za rękę na modlitwie. Cieszą się, gdy mogą się przytulić. Chcą być w centrum uwagi, bo tu ktoś ich zauważa.
Tu mogą czuć się ważne.
Tu mogą być sobą.
Tu mogą czuć się jak w domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz