piątek, 26 lipca 2013

Dzień cudów



Dzień Imienin wita mnie chłodem afrykańskiego poranka. Opatulona w kurtkę i czapkę, zmierzam po gitarę. Po drodze mijam Księdza Andrzeja, który składa mi życzenia.
Chwilę później rozpoczyna się Eucharystia, na której otrzymuję pierwszy prezent: modlitwę.
O Świętej Annie nie wiemy zbyt dużo. To kobieta, która ufała Bożemu Słowu. 
Tym samym pokazuje mi, że świętość jest dla każdego.
Zapominam słów ostatniej piosenki, z pomocą przychodzi mi Tomek. 
Po raz kolejny przekonuję się, że go na misji potrzebuję.

Czas do Makululu. Wskakuję na pakę samochodu Amalii, między drewniane polana.
Za chwilę, będą na nich tańczyły ogniste płomyki, dając ciepło, potrzebne do sporządzenia poridgu. Ja zaś chcę się podzielić ciepłem, które jest w moim sercu i rozdaję dzieciom kolorowe balony. Ich radość przekracza moje wyobrażenia. Skaczą z balonami w ustach
lub w rękach, krzyczą i robią „pajacyki”. Tak wyrażanej radości jeszcze nie widziałam.
Może dlatego, że w europejskiej kulturze mówi się dzieciom, że to nie wypada.
Poza tym, czym jest balon w erze ipodów, mp4 i playstation? 
Dla Afrykańskiego dziecka taki balonik to skarb.



Wieczorem czeka mnie uroczysta kolacja. Czeka na mnie również imieninowe ciasto i lody.
Dostaję najwspanialsze życzenia, jakie mogę sobie wymarzyć, a także kilka prezentów. Wolontariusze z Belgii w papier z napisem „Happy Name’s Day Anna” zapakowują 
dla mnie chitengę, Tomek wręcza mi książkę, którą już dawno chciałam przeczytać, 
od Księży dostaję afrykańskie motywy na ścianę. 
Afryka uczy mnie tego, że nie musisz mieć wiele, żeby kogoś obdarować. 
Wystarczy dobre serce.

Dzisiejszy dzień to dla mnie dzień cudów.
Nie oczekiwałam niczego, a dostałam wszystko.
„Bóg może uczynić nieskończenie więcej, niż prosimy czy rozumiemy” (por. Ef 3, 20).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz