Dzień Imienin wita mnie chłodem
afrykańskiego poranka. Opatulona w kurtkę i czapkę, zmierzam po gitarę. Po
drodze mijam Księdza Andrzeja, który składa mi życzenia.
Chwilę później rozpoczyna się Eucharystia, na której otrzymuję pierwszy prezent: modlitwę.
Chwilę później rozpoczyna się Eucharystia, na której otrzymuję pierwszy prezent: modlitwę.
O Świętej Annie nie wiemy zbyt dużo.
To kobieta, która ufała Bożemu Słowu.
Tym samym pokazuje mi, że
świętość jest dla każdego.
Zapominam słów ostatniej
piosenki, z pomocą przychodzi mi Tomek.
Po raz kolejny przekonuję się, że
go na misji potrzebuję.
Czas do Makululu. Wskakuję na
pakę samochodu Amalii, między drewniane polana.
Za chwilę, będą na nich tańczyły
ogniste płomyki, dając ciepło, potrzebne do sporządzenia poridgu. Ja zaś chcę
się podzielić ciepłem, które jest w moim sercu i rozdaję dzieciom kolorowe
balony. Ich radość przekracza moje wyobrażenia. Skaczą z balonami w ustach
lub w rękach, krzyczą i robią
„pajacyki”. Tak wyrażanej radości jeszcze nie widziałam.
Może dlatego, że w europejskiej
kulturze mówi się dzieciom, że to nie wypada.
Poza tym, czym jest balon w erze
ipodów, mp4 i playstation?
Dla Afrykańskiego dziecka taki
balonik to skarb.
Wieczorem czeka mnie uroczysta
kolacja. Czeka
na mnie również imieninowe ciasto i lody.
Dostaję najwspanialsze życzenia,
jakie mogę sobie wymarzyć, a także kilka prezentów. Wolontariusze z Belgii w
papier z napisem „Happy Name’s Day Anna” zapakowują
dla mnie chitengę, Tomek wręcza
mi książkę, którą już dawno chciałam przeczytać,
od Księży dostaję afrykańskie
motywy na ścianę.
Afryka uczy mnie tego, że nie musisz mieć wiele, żeby kogoś
obdarować.
Wystarczy dobre serce.
Dzisiejszy dzień to dla mnie
dzień cudów.
Nie oczekiwałam niczego, a
dostałam wszystko.
„Bóg może uczynić nieskończenie
więcej, niż prosimy czy rozumiemy” (por. Ef 3, 20).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz