czwartek, 4 lipca 2013

Połączyła nas Afryka


Niedzielne popołudnie. Na terenie naszego oratorium gwar, jak na targu. 
Około 70 młodych ludzi zjechało się, w piątek, na Don Bosco Camp. Jest tu także młodzież z naszego centrum. Rozstawione namioty, na kilka dni, stają się ich drugim domem. 
W Zambii są Święta Narodowe: w poniedziałek dzień bohatera, we wtorek dzień jedności, obóz więc potrwa do poniedziałku.

Przed obiadem mamy półgodzinną przerwę. Idę z Chandą w pobliże jej namiotu.
Kładziemy się na chitendze. Patrzę w niebo, które znów olśniewa swym błękitem.
Podchodzi jedna z dziewcząt i wręcza Chandzie lizaka. Chanda niewiele myśląc, przełamuje go na pół, dając mi tę połowę z patyczkiem. Próbuję odmówić, jednak ona nalega.
To się nazywa przyjaźń.
Dwie dziewczyny z różnych światów, różnych kultur. Ja: blada twarz, miękkie włosy, żyjące swoim życiem, pochodzę ze świata supermarketów i reklam, komputerów i telewizorów.
Ze świata, gdzie wszystko jest na czas, więc trzeba się spieszyć.
Ona: o czekoladowym kolorze skóry i sztywnych, twardych włosach, mieszka w domu 
bez prądu i bieżącej wody. Bez wielkich środków materialnych, za to o kryształowym sercu. Połączyła nas Afryka.


Niedzielny wieczór. Z plecakiem na plecach, w grubej bluzie i z kocem w ręku, zmierzam
w kierunku pola namiotowego. Tę noc spędzę w namiocie, z Chandą i jej koleżankami: Chisangą, Nancy i Tandiwe.
Zostawiam tobołki i idziemy na mini dyskotekę, która właśnie odbywa się w dużym, oratoryjnym namiocie. Same czarne twarze, jedna musungu i dwóch Księży Peruwiańczyków, to niezła mieszanka. Światła zgaszone, z głośników dobiega zambisjki house. Biodra falują w rytm tej muzyki. Radość i entuzjazm, nadają aromat atmosferze. Zabawa na całego, jednak jak wszystko, co dobre, musi się skończyć. 
Impreza przenosi się na powietrze, gdzie rozpoczynają się gry i zabawy ruchowe. Od berka, poprzez przeciąganie liny bez liny i głuchy telefon, który okazuje się międzynarodowy.

Po jakimś czasie, zmęczenie daje się we znaki. Idę więc do namiotu, położyć się spać. Niedługo potem wraca Chisanga z Nancy. Chisanga pyta, czy już się modliłam.
Mówię, że tak, ale jeśli chcą, to mogę pomodlić się także z nimi.
Ta młoda, piękna dziewczyna, z czarnymi lokami, która pragnie studiować medycynę, prowadzi modlitwę. Swoimi słowami, dziękuje Bogu za miniony dzień.
Przez tę krótką chwilę, zostaję zewangelizowana i myślę, ilu ludzi w Polsce zastanawia się, czy to nie obciach modlić się przed snem i to na dodatek publicznie. Swoją drogą, mogłaby pomyśleć, że modlitwa wieczorna dzisiaj już była i sobie odpuścić. Jednak nie: ona jeszcze zachęca koleżanki. Spotkałam Apostoła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz