piątek, 28 czerwca 2013

Historie prosto z klasy


Tego dnia jest dość spore zamieszanie. Christine pojechała do kliniki, więc zostaję na posterunku z Rodą. Dwie grupy razem to zdecydowanie za dużo. Około setki dzieci, stłoczonych na małym terenie szkolnej klasy. Stajemy przed wyzwaniem poprowadzenia lekcji. Chociaż jak na złość: dzieci nie chcą nic robić. Nawet śpiewać piosenek. 
Zaczynamy temat szkoły.
-         Jaka jest nazwa naszej szkoły?  - pytam
-         Don Bosco Preeschool – odpowiadają chórem.
Na polecenie Rody, maluję szkołę na tablicy. Ławki, uczniów, biurko, 2 krzesła 
i nauczycielki: Rodę, Christine i siebie. Po krótkiej pogadance, dzieci mają za zadanie, przerysować to do zeszytu. Dostają ołówki i po kredce. Zabierają się za pracę.

Po jakimś czasie, podchodzą do mojego biurka, oddać zeszyty. Sprawdzam zadanie i jeżeli jest wykonane prawidłowo, pozwalam wyjść na przerwę. Jeśli nie: proszę, by poprawili. Podchodzi także Mathew. Jego rysunek jest niedokończony. Daję mu kredki i proszę, by pokolorował należycie. Nie jest zadowolony z tego pomysłu. Chce już wyjść na przerwę. Zaczyna przedstawienie. Sapie i wzdycha nad tym, jakie ciężkie zadanie dostał. Co jakiś czas krzyczy. Staram się nie zwracać na niego uwagi, bo o tę uwagę właśnie mu chodzi. Lubi być w centrum. Zawsze pierwszy do przedstawień, jak również pierwszy do wszelkiej maści bójek. Teraz uziemiony, przy moim biurku. Nie na rękę mu to zadanie.
Widząc, że nie zwracam na niego uwagi, staje pod tablicą, łapie się pod boki i kiwając głową mówi, jakby do mojego wizerunku: „teacher Annie”.
Po chwili chwyta za wskaźnik i próbuje mnie naśladować. Pokazuje kolejne przedmioty 
i osoby w klasie, pytając: „what is this”? Swoją drogą jest niezłym aktorem. 
Dziś te zdolności mu nie pomagają. Zrezygnowany, koloruje obrazek, po czym zgodnie 
z zasadami może wyjść na przerwę.


Dzień później, Christine czuje się już trochę lepiej, lecz wciąż nie na tyle, by prowadzić lekcje. Znów dwie grupy są razem. Znów jest to nie lada wyzwanie.
Patrzę, a tu do klasy wchodzi chłopiec. Słuchawki na uszach. Kołysze się w rytm muzyki. Niezły lans. Myślę sobie, że nawet radio udało mu się skombinować. Siada na swoim miejscu. Po niedługim czasie, daje jedną słuchawkę koledze, by też mógł posłuchać.
-         Co to, to nie. Nie będą słuchać muzyki na lekcji – myślę.
Podchodzę do niego, by zabrać to urządzenie, na czas zajęć.
Patrzę i oczom nie wierzę: komórka wykonana jest z gliny, jak również słuchawki, które łączy sznurek. Przypina się je do telefonu zapałką. Pomysłowość w najwyższej fazie.
Jestem pod wrażeniem…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz