środa, 26 czerwca 2013

Dzieci Chrisa Katongo


Niebo nade mną, tak błękitne, że w Polsce takiego nie widziałam. Nie ma na nim ani jednej chmurki. Nareszcie dziś jest ciepło. Idealna pogoda na grę w piłkę nożną.
Wychodzę do chłopców z piłką i włączam się do gry. Tworzymy 2 zespoły ale bramka jest jedna. Powód? Tłumaczą, że za mało zawodników, by grać na dwie.
Podporządkowuję się zasadom, choć te są równoznaczne temu, że nie ma żadnych zasad. Kiedy przeciwnik biegnie z piłką, a ty odbierając mu ją wbijesz do bramki, gol jest twój. Dzięki temu przynajmniej tych goli jest więcej.

Początkowo czuję się na boisku, jak przy biegu truchtem. Nikt nie walczy zacięcie.
Kilka osób biega za piłką, kilka goli wpada do bramki. Jednak po jakimś czasie dochodzą nowi chłopcy. Między innymi Agrypa, który dołącza do mojej drużyny.
Przeciwnicy też są naprawdę dobrzy.
Wkraczam do akcji, bo czuję, że rozgrzewka się skończyła, a zaczyna się prawdziwa gra.
Te chłopaki to istny skarb zambijskiego footballu. Widać, że znają się na rzeczy.
Technika opanowana, szybkość wyćwiczona. Nie powstydził by się ich sam Christopher Katongo – kapitan i czołowy zawodnik zambijskiej reprezentacji: Chipolo Polo.

Piłka leci do Agrypy, ten przyjmuje ją i bez problemu omija zawodników drużyny przeciwnej. Chłopak w czerwonej koszulce jednak zdołał piłkę odebrać. Podaje do swojego kolegi, który jest bardzo niskiego wzrostu. Jednak wygląd dziecka to tylko przykrywa, piłka ląduje w bramce, wśród wiwatów kolegów.
Agrypa nie daje za wygraną, następny gol jest jego.
Stoję w niewielkiej odległości od bramki. Podanie: kilka metrów prowadzę piłkę i strzelam. Goool! Tak więc i mnie się udało, chociaż chłopaki przewyższają mnie poziomem.

Przerwa na łyk wody i powrót na boisko. Moja koszulka już jest w kolorze piasku, który unosi się wszędzie, niczym na pustyni, podczas burzy piaskowej. Raz po raz, ktoś się przewraca. Nie ma co ukrywać: football to gra dla twardzieli. Jeden z nich po takim upadku, wygląda, jakby wykąpał się w mące. Ociera twarz i wraca do gry.
I tak ponad półtora godziny zaciętej walki.

Wynik: 22:21. Drużyna przeciwna wygrała, ale nie to najważniejsze. Liczy się wspólna dobra gra. Padam z nóg i czuję się trochę jak babcia, w porównaniu do moich małych podopiecznych. Trzeba by trochę podrasować kondycję.
Mimo wszystko: było warto. Takich chwil się nie zapomina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz