czwartek, 23 maja 2013

Prawdziwy misyjny dzień


Budzę się w nocy, a wokół mnie całkowita ciemność. Żadne ze świateł na dworze
się nie pali. No tak: nie ma prądu. Patrzę na mój telefon, który naładował się do 85%.
Przypuszczalnie prąd zniknął jeszcze przed północą. Ciekawe czy do rana wróci?

Godz. 6.30. Za oknami wciąż szarówka. Niewiele światła przeciska się przez moje odsłonięte już szyby. Dzień ociąga się z nadejściem, elektryczności też nadal brak.

Gdy wracam z Makululu, światło jest: ale tylko jedna faza. Tak więc połowa domu żyje
w zasięgu prądu, połowa nie. Internetu też nie widać, nawet po obiedzie, gdy prąd wraca całkowicie.

Reszta dnia bez zmian. Wychodzę do oratorium, gdzie jak zwykle królują malowanki
i puzzle. Czas mija szybko, bo o 16.30 wspólną modlitwą, kończymy zabawę.
Pół godziny później przenosimy się do kościoła, gdzie mamy Mszę Św. wraz z nowenną
do Maryi Wspomożycielki. Wewnątrz kilka żarówek, które ledwie się tlą.

W drodze powrotnej zachodzę do sklepu. Można powiedzieć, że to taki nasz sklepik osiedlowy. Ludzie kłębią się wokół, jak po świeże bułeczki. Za chwilę zamykają.
Gaśnie światło. To raczej nie znak zamknięcia. Coś czuję, że prąd znowu bawi się z nami
w chowanego.

Nie mylę się. Po moim powrocie na placówkę, żadne ze świateł nie chce się zapalić.
Tym sposobem mamy kolację przy świecach. Bez pieczonych tostów, z zimnym kurczakiem i ziemniakami z obiadu, bez ciepłej herbaty.
Różaniec odmawiamy w ciemnościach.

Myślę sobie: prawdziwy misyjny dzień. Z warunkami, jakie wielu ludzi ma na co dzień.
Bez prądu i ciepłej wody. Ta z kolei nie zdążyła się nagrzać.
Myję się w misce i korzystając z okazji, kładę się wcześniej spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz